sobota, 9 lutego 2013

'Mama kazała mi chorować' Julie Gregory.

Oddawałam książki do biblioteki i wiedziałam, że tym razem nic nowego nie wezmę, bo lista książek czekających na Kindlu jest tak długa, że mam zapas na kilka miesięcy. Wtedy na kupce książek dostrzegłam okładkę ze smutną dziewczynką, którą gdzieś już widziałam, i tytuł "Mama kazała mi chorować'. Miła pani bibliotekarka uprzedzała mnie, że to bardzo smutna książka i lepiej bym wzięła coś weselszego chyba, że lubię takie klimaty. Nie lubię, ale tu zrobiłąm wyjątek, bo już od dawna chciałam ją przeczytać. Wyszłam z biblioteki z książką w torbie.

 

Julie opowiada o swoim pełnym cierpienia dzieciństwie. Co dziwne, jest już dorosłą kobietą a  tak doskonale wszystko pamięta, obrazy stają się żywe, emocje barwne. Niestety, wiele z tych emocji jest złych. Mała dziewczynka, prowadzona przez matkę od lekarza do lekarza, by dowiedzieć się wreszcie 'co z tym dzieckiem jest nie tak'. Każdego normalnego rodzica pozytywne wyniki badań bardzo by ucieszyły, że na szczęście to nie moje dziecko jest chore. Ale nie Sandy, matkę Julie. Jeżeli wyniki były w porządku, wyzywała lekarzy od nieuków i kretynów i zabierała córkę do innego. Doprowadziła nawet do tego, że prawie przeprowadzono zdrowej dziewczynce operację na otwartym sercu!

Niesamowita jest przemiana Julie. Dla mnie to wyglądało tak, jakby musiała narodzić się na nowo, odbudować swój zniekształcony świat, by normalnie w nim funkcjonować, co okazało się bardzo trudnym zadaniem. Wchodzi w związki, które pomagają jej zapomnieć o własnych problemach, bo może skupić się na tych, które ma jej partner. Uczy się racjonalnie odżywiać, oswaja się ze sobą.

Dużo ludzkiego cierpienia jest w tej książce, daje sporo do myślenia. Dla mnie, jako rodzica wskazuje, czego nie powinnam robić jako matka, a czemu poświęcać więcej uwagi. Nie wiem też, skąd autorka czerpała siły do życia po tak trudnym dzieciństwie. Zawsze myślałam że matka, która nie miała lekko jako dziecko, zechce oszczędzić takiego losu swojemu potomstwu, teraz jednak widzę, że nie zawsze tak jest. Są kobiety, które nie pogodziły się z tragediami, które spotkały je jak były małe, nikt im nie pomógł a teraz przez to cierpią ich dzieci. Przykre.

niedziela, 20 stycznia 2013

'Irena' Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska

Za każdym razem obiecuje sobie, że nie będę podchodziła tak emocjonalnie do książki, że zachowam dystans, nie wczuje się tak mocno w życie bohaterów. I za każdym razem moje obietnice spełzają na niczym.

Książka, za czytanie której nie zabrałabym się, gdyby nie wyzwanie 'Trójka e-pik'. Widziałam pochlebne opinie na LC, ileś tam tych pozytywnych gwiazdek, nawet pokusiłam się o przeczytanie fragmentu na forum i nic. Bez entuzjazmu. Może też dlatego, ze to imię nie kojarzy mi się najlepiej... Zostawiłam ją na później, jako coś lekkiego na wieczór. Znowu muszę to napisać: żałuje, że za niektóre książki nie biorę się wcześniej!

Kiedyś przeczytałam, że dobrym pomysłem na rozpoczęcie książki jest śmierć, nieważne, czy ma ona duże znaczenie dla całej fabuły czy jest po prostu jej tłem. I tak też rozpoczyna się "Irena', od śmierci dziadka Felka, po czym zostaje on nam przedstawiony i z miejsca wiemy, że moglibyśmy go polubić. Ot, miły, straszy pan, który umiera w swoim łóżku. Jego śmierć nie jest jakoś szczególnie roztrząsana w książce, służy raczej jako tło. Za to jego żona, teraz już wdowa Irena odgrywa znaczną rolę, próbuje przełamać lodowe góry między Dorotą a Jagodą. I w sumie dobrze jej to wychodzi. Niewinne fortele, których się dopuszcza nadają takiej lekkości książce, stanowią małe oderwanie od problemów.

Tak jak pisałam, prawie zawsze utożsamiam się z którąś z postaci, przejmuje jej problemy, czasami nawet styl bycia, mówienia, 'patrzę na świat jej oczyma'. Tym razem nie mogłam się zdecydować, czy to będzie córka - menadżer w dużej, warszawskiej korporacji, która żyje pracą, ambitna i niedostępna, czy matka, która straciła synka i przeżywa tą tragedię od 30 lat, mimo, iż sądzi, że już się z nią pogodziła. Obydwie te kobiety są mi bliskie, ich problemy także, dlatego tak bardzo mnie poruszyły. Patrzyłam znad książki na moje dwa szkraby i serce mi pękało na samą myśl o ich stracie. 

Wszystkie postaci są dość szczegółowo zarysowane, problemom możemy przyjrzeć się z każdej strony i sami zdecydujemy, po której staniemy stronie, autorki nam tego nie narzucają. Podoba mi się to, że nie starają się pisać 'po amerykańsku', jako to się zdarza niektórym polskim autorom. Jak dla mnie, książka, którą naprawdę warto przeczytać.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania 'Trójka e-pik'.


piątek, 18 stycznia 2013

'Byłem księdzem. Prawdziwe oblicze kościoła katolickiego w Polsce' Roman Kotliński

Książka, która już od dawna widniała w mojej wirtualnej biblioteczce na półce 'chcę przeczytać'. I gdy w końcu zabrałam się za czytanie, żałowałam, że czekałam tak długo.


Nie jest to dzieło wybitne, do którego człowiek chciałby wracać i wracać, by zachwycać się nim za każdym razem. Nie ujmuje jeżykiem, barwnością wydarzeń, nie ma w niej fajerwerków. Ale jednak wciąga. Pisana trochę jak pamiętnik a trochę jak prywatna rozmowa z czytelnikiem, skłania nas do przemyśleń i skorygowania wyobrażeń na temat kościoła w Polsce.

Dużo rzeczy w niej opisanych nie było dla mnie zaskoczeniem, jako że nie jestem osobą wierzącą i praktykującą inaczej patrzę na księży i ich 'instytucję' niż większość katolików. Z każdą kolejną stroną moje zdziwienie rosło, informacje się uzupełniały i ukazał mi się dokładny obraz tego, co za murami seminariów i kościołów się dzieje. A trzeba przyznać, że dzieje się dużo. Dużo rzeczy złych, obrzydliwych, pełnych obłudy i kłamstwa. I Roman Kotliński je opisuje. Z drugiej jednak strony, zachwyciła mnie postawa autora - nie oskarża nikogo w prost, nie oczernia i nie wylewa na nikogo wiadra z pomyjami, tylko przedstawia sytuację taką, jaka jest. Odniosłam wrażenie, że mało jest tych jasnych punktów w książce, ale są, i to one sprawiają, że nie mogę tylko źle osądzać księży i ich zwierzchników.

Autor opowiada też o ludziach pełnych prawdziwego powołania, którzy naprawdę niosą Jezusa w swym sercu i chcą się dzielić jego miłością i naukami. Chcą być prawdziwymi pasterzami swych owieczek, tak jak On. Cały mechanizm kierujący kościołem im na to nie pozwala, tłamsi w zarodku wszelkie odstępstwa. 

Czytelnicy dzielą się na tych, których książka naprawdę zachwyciła i na takich, którzy nic nowego w niej nie odkryli i uważają ją za dno totalne. Ja należę do tej pierwszej grupy. Jednakże po skończeniu lektury nie mogłam od razu zasiąść do pisania opinii o niej. Musiałam to przemyśleć, przeanalizować, zastanowić się, czemu właśnie tak to wszystko wygląda i spróbować odpowiedzieć sobie na pytania rzucone na końcu książki.

 Myślę, że ludzie wierzący mogą mieć problem z tą książką, trudno będzie przełknąć tak gorzką pigułkę, ale warto. Naprawdę.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania 'Trójka e-pik'.

środa, 9 stycznia 2013

‘'Sen jest dobry. - stwierdził. - Ale książki są lepsze.’



   Zanim zaczęłam czytać ‘Pieśń lodu i ognia’ obejrzałam serial, obie serie od razu i myślę, że dobrze zrobiłam. Ogrom postaci, miejsc, zamków, chorągwi i tym podobnych rzeczy poraża, w każdym razie na początku. Oczywiście wiedziałam mniej więcej, kto z kim, gdzie i dlaczego i to bardzo mi pomogło. Łatwiej było mi sobie wszystko wyobrazić, po prostu widziałam wszystko w mojej głowie i poszerzałam resztę o informacje, których zabrakło w serialu, a które w książce były doskonale opisane.

   Siedem królestw ogarnęła gorączka krwi, krainą chce rządzić 4 ludzi tytułujących się królami, toczą walkę o najwyższą stawkę – o tron. Za wąskim morzem Daenerys przemierza Czerwone Pustkowie razem ze swoim khalasarem i ze smokami. Dzieci Starków rozproszone po świecie, każde z nich stara się przeżyć. Wszystkim im przyświeca kometa, której pojawienie się interpretują po swojemu.

   W drugiej części sagi Martin zaskakuje czytelnika na każdej stronie, nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć i jak potoczą się losy bohaterów. Czasami ‘podpuszcza’ – w mojej głowie często powstawała wizja wydarzeń, już myślałam, że taka jestem przebiegła i autor mnie nie zaskoczy – a tu wszystko legło w gruzach. Spiski, zdrady, knucie po kątach są na porządku dziennym, nie sposób się nudzić. Niektórych postaci nie mogę rozgryźć, dla kogo walczą, po czyjej są faktycznie stronie a kogo oszukują udając przyjaciół, by potem wbić nóż w plecy? Pewnie zanim dobrnę do końca serii spotka mnie nie jedna niespodzianka. 

   Podziwiam Martina za pracę, którą włożył w te książki. Wielokrotnie toczyłam rozmowy ze znajomymi, którzy także czytali sagę i do tej pory nie możemy się nadziwić, jak jedna osoba mogła wymyślić świat tak realny, postaci tak złożone, które wręcz ożywają w naszych głowach. Język, którym książka jest napisana, sprawia, że jeszcze lepiej można wczuć się w klimat Westeros. Gdy Arya ucieka i zabija strażnika ja drżę ze starchu, by jej nie złapali, gdy Tyriona dopada gorączka bitewna ja walczę razem z nim, gdy Catleyn przychodzi do Królobójcy, by z nim porozmawiać w celi czuje jej obrzydzenie i pogardę do tego człowieka. Uwielbiam zatracić się w tak dobrze napisanej książce. Z tego świata wyrywa mnie niestety płacz dochodzący z łóżeczek, dwa potworki domagają się mleka. Cieszę się, ze przede mną jeszcze tyle czytania i od tej pory zaczynam dawkować sobie tą przyjemność, żeby  za szybko się nie skończyła.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwania 'Trójka e-pik'.
 

sobota, 5 stycznia 2013

Nowy rok - nowy blog.

Zaczynam pisać. Po co, skoro w sieci istnieje mnóstwo takich blogów? Do czego ja tam jestem jeszcze potrzebna? Ano, jestem. Jestem potrzebna sama sobie. By w chwilach zwątpienia wrócić tu, przejrzeć, przypomnieć sobie, zachęcić samą siebie, by znowu czytać. Bo bez książek jak bez tlenu - żyć się nie da.
Chcę też czytać coraz lepsze książki, przesiewać je, by nie marnować czasu na coś, co nie jest tego warte. A że czasu na czytanie jest mało, musi być wykorzystany w pełni, do ostatniej minuty. I ten blog mi w tym pomoże, będzie taką kładką łączącą mnie z innymi miłośnikami książek, dzięki którym (mam nadzieję) odkryje te nieznane, pomijane i warte przeczytania.